Ostatni wywiad z ks. Janem Kaczkowskim. "Przyzwoitość miała dla niego bardzo duże znaczenie"

  • 06.04.2016 10:19

  • Aktualizacja: 13:52 15.08.2022

- Ksiądz Jan Kaczkowski nie był konfesyjnym księdzem. Nie kojarzył się nam bezpośrednio z Kościołem. Wolał używać słów, które nie pochodzą ze słownika kościelnego, tylko ze słownika zwykłych ludzi. Być może jest tak, że to godzenie różnych światów i fakt, że każdy zapamiętał go po swojemu, było spowodowane tym, że starał się żyć przyzwoicie. Przyzwoitość miała dla niego bardzo duże znaczenie - mówił w "Poranku RDC" Błażej Strzelczyk z Tygodnika Powszechnego.
28 marca w wieku 38 lat zmarł ksiądz Jan Kaczkowski, prezes i jeden z założycieli Puckiego Hospicjum Domowego. Duchowny przez wiele lat zmagał się z chorobą nowotworową. - Glejaka (nowotwór ośrodka układu nerwowego) wykryto u mnie 1 czerwca 2012 roku, dano mi najpierw sześć miesięcy życia, potem czternaście. Nie chcę być jak brazylijski wyciskacz łez. Może powiem tylko, że gdy się o tym dowiedziałem, byłem wściekły - tak mówił o swojej chorobie ks. Kaczkowski.

Był autorem trzech, cieszących się popularnością wśród czytelników, książek: „Nie ma szału, jest rak” (2013), „Życie na pełnej petardzie” (2015) oraz „Grunt pod nogami” (2016), w których dawał świadectwo swojej walki z nieuleczalną chorobą. „Zamiast ciągle na coś czekać - zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż Ci się wydaje” – brzmiało jedno z jego przesłań życiowych, którymi dzielił się z innymi.

Ostatni wywiad

Ostatni wywiad, jakiego ksiądz Kaczkowski udzielił Błażejowi Strzelczykowi, ukazał się właśnie w najnowszym Tygodniku Powszechnym. Jak tłumaczył dziennikarz, od stycznia pracował z ks. Janem nad książką, która miała być wydana nakładem wydawnictwa Znak. - Do końca lutego usilnie pracowaliśmy z leżącym już w łóżku Janem. Zadawałem mu szereg pytań o to, jak widzi świat. Pod koniec lutego doszliśmy jednak do wniosku, że jego stan jest na tyle poważny, że wydanie książki się po prostu nie uda. Na koniec powiedział, żebym nagrał jeszcze kilka rozmów, żeby je opublikować tuż po jego śmierci. To, co drukujemy w Tygodniku Powszechnym, jest zapisem ostatniej rozmowy z ks. Janem Kaczkowskim - mówił w "Poranku RDC" Błażej Strzelczyk.

Przyznał, że rozmowa z duchownym była dla niego uczuciem bycia przy człowieku, który umiera, ale jednocześnie zachowuje dystans do samego siebie. - Rozmowa była pełna żartów, anegdot i szpilek, jakie zawsze lubił wbijać swoim rozmówcom. To była lekcja człowieka, który jest pogodzony z tym, co się dzieje z jego ciałem, ale trochę nie jest pogodzony z faktem, iż ma 38 lat i musi umierać. To była szkoła pokory i dystansu do tego, co się działo wokół niego - podkreślił dziennikarz.

Żart i duży dystans

Gość RDC wspomniał, że w komentarzach po śmierci ks. Jana pomijana była kwestia rodziny Kaczkowskiego. - W ostatnich miesiacach był już w domu u swoich rodziców w Sopocie. Mam wrażenie, że ta rodzina była na tyle specyficzna, że budowała wokół niego duży dystans. On unikał patetyzmu i sytuacji, w których moglibyśmy sądzić, że powaga jest jego drugim imieniem. Moim zdaniem jego drugim imieniem był żart i duży dystans. Miał ten rodzaj potrzeby zakomunikowania nam, żebyśmy byli wobec świata wrażliwi. Być może tę wrażliwość buduje się poprzez dystans do siebie - zastanawiał się Strzelczyk.

Wspominał, że ksiądz Jan Kaczkowski nie był "konfesyjnym księdzem". - Nie kojarzył się nam bezpośrednio z Kościołem. Wolał używać słów, które nie pochodzą ze słownika kościelnego, tylko ze słownika zwykłych ludzi. Być może jest tak, że to godzenie różnych światów i fakt, że każdy zapamiętał go po swojemu, było spowodowane tym, że starał się żyć przyzwoicie. Przyzwoitość miała dla niego bardzo duże znaczenie - powiedział w "Poranku RDC" Błażej Strzelczyk z Tygodnika Powszechnego.

Źródło:

RDC,PAP

Autor:

mg