Słuchacze Radia dla Ciebie wspominają 13 grudnia 1981 roku

  • 13.12.2021 06:14

  • Aktualizacja: 22:31 15.08.2022

"Obywatelki i obywatele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej! [...]Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obszarze całego kraju" - te słowa gen. Wojciecha Jaruzelskiego dokładnie 40 lat temu, 13 grudnia 1981 roku usłyszeli w telewizji i radiu Polacy. Tak zaczął się w kraju ponad półtoraroczny stan wyjątkowy. Zapytaliśmy mieszkańców Mazowsza, jak wspominają tamten dzień i cały okres w historii Polski.
Stan wojenny został wprowadzony 13 grudnia 1981 roku. Tego dnia Polskie Radio i Telewizja Polska nadawały od rana wystąpienie gen. Wojciecha Jaruzelskiego, w którym poinformował o ukonstytuowaniu się Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i wprowadzeniu dekretem Rady Państwa stanu wojennego na terenie całego kraju. Na ulicach polskich miast pojawiły się liczne patrole milicji i wojska, czołgi, transportery opancerzone i wozy bojowe. Władze PRL wprowadziły również oficjalną cenzurę korespondencji i łączności telefonicznej, zmilitaryzowano najważniejsze instytucje i zakłady pracy. Służbom PRL udało się spacyfikować 40 spośród 199 strajkujących w grudniu 1981 r. zakładów. Najbardziej tragiczny przebieg miała akcja w kopalni „Wujek” w Katowicach, gdzie 16 grudnia 1981 r. interweniujący funkcjonariusze ZOMO zastrzelili dziewięciu górników.



- To była niedziela, mroźny poranek. Zaskoczył mnie stan wojenny, bo telewizji nie oglądałem i radia nie słuchałem tego dnia. Wychodząc na ulicę po zakupy, dowiedziałem się o stanie wojennym. Ze stanu wojennego mam takie wspomnienie, że 17 grudnia pojechałem na manifestację. Utkwił mi w pamięci widok bitej dziewczyny pod uniwersytetem. Jakieś ZOMO-wskie chamidło rozbiło jej twarz pałką. Chciałem zareagować, ale zdrowy rozsądek wziął górę, bo oni byli z długimi pałami, więc nie było szans. Ponure życie na kartki, szarzyzna, ograniczenia w ruchu. Po 10:00 byłem przed domem kolegi, u którego i tak miałem przenocować. Zgarnęli mnie na komendę. Przekrój społeczeństwa, studenci, pijaczki, emeryci, kobiety. Wszyscy - wspomina Bernard z Wołomina.



- Dostałam przepis w stanie wojennym. Przepis na makowiec wigilijny, ale to już od Solidarności. Po prostu to było okropne ograniczenie. W czasie pracy przychodzili i wypytywali. Nie daj Boże, żeby ponownie wrócił. Pracowałam na kolei. Pamiętam, z soboty na niedzielę dzwoni do nas siostra męża i pyta, czy poszłam do pracy. Ja mówię "w niedzielę?". A ona, że mówili w radiu, że wszyscy kolejarze mają się stawić do pracy. A jak w poniedziałek przyszłam, to się dowiedziałam, że część ludzi przyszła, dyrektor nie wiedział, co zrobić i zaprosił wszystkich do łopaty, do zgarniania śniegu na dworcu. Jeszcze mam jedną historię ze stanu wojennego. Moja teściowa zmarła w lutym za Sochaczewem na wsi. Kobieta wiejska, pogrzeb i mąż ma zaświadczenie - zgodę na urządzenie pogrzebu między godziną 12 a 16, i mąż jest odpowiedzialny za zachowanie porządku w czasie pogrzebu - opowiada Helena z Warszawy.



- Ja pamiętam, bo miałam 11-12 lat mniej więcej, więc to już taki wiek, kiedy coś się dzieje w życiu. A pamiętam chyba trochę inaczej niż wszyscy, bo ja byłam z rodziny wojskowych. Mieszkałam na osiedlu wojskowym w Siedlcach, więc ten stan wojenny trochę inaczej wyglądał niż u wszystkich innych, u moich znajomych ze szkoły. Chodziłam do szkoły nr 5, więc bliziutko osiedla wojskowego. To, co pamiętam, to to, że taty nie było bardzo długo, bo wiedzieliśmy, że wyjeżdża gdzieś, wiedzieliśmy, że jest w mundurze i długo go nie będzie. Rodzice chyba rozmawiali, my z bratem to słyszeliśmy, wiedzieliśmy, że to jest taka niepokojąca sprawa. Druga rzecz, którą pamiętam, to to, że żołnierze nocowali u nas w piwnicy w blokach. Nie bardzo byliśmy lubiani jako rodziny wojskowe. Pamiętam, że nie było Teleranka i że nie chodziliśmy do szkoły. To była rzecz fajna dla nas - mówi Justyna z Siedlec.



- Mróz, zimno, śnieg, żołnierze na ulicach. Rodzice nie, ale ja jedynie byłem parę razy na pochodach, z których trzeba było uciekać, bo milicja z pałkami rozpędzała tłumy. To był okres, kiedy już całkowitą władzę przejęły tamtejsze władze, które były w tamtym okresie i spowodowało to, że nastąpiło wiele niedogodzeń, które utrudniały życie, takie jak przemieszczanie się, wolność wypowiedzi i inne rzeczy - tłumaczy Krzysztof z Warszawy.



- Jak wstałam w niedzielę rano, to nic nie było w telewizji, tylko przemawiał Jaruzelski. Byłam w strasznym szoku po prostu. Pracowałam w sklepie spożywczym, pamiętam, że w poniedziałek dostałam taką przepustkę, bo ja pracowałam od 5:30 do 20:00, żebym mogła się poruszać na terenie miasta. Pracowałam w PSS Społem i przepustkę dostałam z działu zatrudnienia, bo musiałam się poruszać po mieście w godzinach takich, że już nie było się można poruszać. Był straszny mróz, zima stulecia, śnieg, wojsko na ulicach. Dla mnie to było straszne, ale jakoś trzeba było się z tym oswoić - wyjaśnia Lena z Radomia.



- Szczególnie to utkwiło mi w pamięci, że nasze godło w telewizji, nasze godło było przewrócone. Teleranek z telewizji też zniknął. Druga rzecz, to jak jechałem do Giżycka, bo stamtąd pochodzę, to z pięć czy sześć razy w autobusie były kontrole wojskowych. Reżim w pracy, głuche telefony, wszystko i wszystkich wszędzie sprawdzali. Bez dowodu osobistego ani rusz. Cały czas jawi mi się to jako stan przedwojenny. Bardzo zły czas dla mnie. Gdy zaczęła się odwilż, to człowiek zaczął odżywać. Ważne, że Kościół był z nami i dawał nadzieję. Były zgromadzenia w kościele. Kościół dużo znaczył w tym czasie, dając oparcie duchowe - zaznacza Ludwik z Wołomina.



- Miałem wtedy 10 lat. Jak wszyscy, zapamiętałem, że nie było Teleranka. Pamiętam, że weszliśmy z rodzicami do kościoła. Stał transporter opancerzony na rogu Szwoleżerów i Czerniakowskiej. Żołnierze grzali się przy koksownikach. Koledzy bali się o swoich rodziców. Były internowania. Nie był to przyjemny stan. Moi rodzice byli apolityczni, ale miałem kolegów na osiedlu, których rodzice protestowali. Panował duży niepokój - wspomina Robert z Warszawy.



- Myślę, że to był upiorny czas. Wszyscy byliśmy zaskoczeni i zniewoleni. Miałem wtedy 16 lat i czytałem książkę "Potop". Przez dwa tygodnie nic innego nie robiłem, tylko czytałem. Trochę spotykaliśmy się z kolegami, ale wszystko było ograniczone. Nie chciałbym tego znowu przeżywać. Chyba nikomu to nie jest potrzebne, o ile nie ma prawdziwego zagrożenia. Tworzymy chyba często sztuczne zagrożenia, które nikomu nie są do niczego potrzebne - zaznacza Tomasz z Warszawy.



- Miałam małe dzieci. Nie pamiętam pogody i dnia tygodnia. Byłam zdezorientowana, a później przerażona. Włączyliśmy telewizor, żeby dzieci coś pooglądały, a w nim tylko śnieżyło i czarne pasy. Za chwilę był komunikat. Zadzwoniłam do rodziców, bo moim ojcem był partyzant, i spytałam, co to będzie, co o tym sądzi, czy będzie wojna. Ojciec mówi: "Poczekajmy, co zrobi Związek Radziecki. Na razie nie wychodźcie z domu". Więc siedzieliśmy w domu. Życie następnego dnia zaczęło się normalnie, ale czuliśmy niebezpieczeństwo. W małym mieście, prowincjonalnym jak Siedlce, to zupełnie inaczej wyglądało niż w dużych miastach. Dowiadywaliśmy się pokątnie, co się dzieje w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu, na Śląsku. Braki paliwa. Córka się bardzo rozchorowała, musiała być przewieziona do Centrum Zdrowia Dziecka, i to natychmiast. Załatwialiśmy w 10 osób paliwo, które było trudno dostępne. Najbardziej szokujące było to, że nie można było nikomu ufać, nawet bardzo bliskim znajomym - wspomina Urszula z Siedlec.



- Nie wiedziałam, że jest stan wojenny. Dopiero, jak byłam w Warszawie, jechałam mostem Śląsko-Dąbrowskim, dopiero zauważyłam dużo policji. Piece stały, ludzie się grzali i byłam zdziwiona i wystraszona. Musiałam mieć przepustkę, bo pracowałam od godziny 8 rano do 20, to nie mogłam się później przemieszczać. Musiałam mieć wyrobioną przepustkę, żeby móc wrócić do domu. Czułam się trochę bezpieczniej, bo już nie było tak pełno na ulicy, nie było nikogo, puste ulice, policja chodziła po ulicach. Pod Warszawą było spokojnie. Były puste ulice, nikogo nie było. Przygnębiająco było, tak bym powiedziała. Nie było wesoło, bo wszystko było ograniczone. W jakimś ograniczeniu żyliśmy, nie było takiej swobody - mówi Wiesława z Wołomina.



- Na dzień przed ogłoszeniem stanu wojennego wracałem z Wałbrzycha i zauważyłem zwiększone siły milicji. Rano wstałem, żony nie było, włączyłem radio i telewizor, nic nie było, cisza. Wyszedłem z domu, wsiadłem do pociągu. Nikogo nie było w nim, tylko ja. Wjeżdżając na stację kolejową w Ciechanowie, zauważyłem tłumy ludzi, czołgi, amfibie, dowiedziałem się, że była tego dnia przysięga i goście przyjechali na tę przysięgę, i nikogo nie wpuścili. No i w Ciechanowie dowiedziałem się, że generał Jaruzelski ogłosił stan wojenny. Bardzo mnie to zaskoczyło. Autobusem pojechałem też na wieś. Mój teść był działaczem AK i był bardzo zaskoczony. Siedział, bałem się, czy zawału nie dostanie. W latach 50. siedział w więzieniu we Wronkach i bardzo to teraz przeżywał, co się dzieje. Obawiałem się o jego stan zdrowia. Różne myśli przychodziły, co będzie dalej. Strach był ogromny - tłumaczy Zbigniew z Ciechanowa.



- 13 grudnia pamiętam doskonale. W tym czasie byłem w Warszawie w hotelu Saskim. Rano wyjrzałem przez okno, patrzę, a tu na placu Dzierżyńskiego wojsko, koksowniki, była ostra zima, myślałem, że nagrywają jakiś film. Włączyłem radio, a tam usłyszałem, że Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Niedługo myśląc, szybko się spakowałem, na dworzec PKP pojechałem, a tam ludzi bardzo dużo, kolejki do kas, nie kupiłem biletu, myślałem, że kupię u konduktora, ale tyle ludzi było, taki ścisk, że konduktor się nie pojawił. Tak też dojechałem do Radomia, wysiadłem z pociągu i szczęśliwie wróciłem do rodziny. Tak pamiętam ten pierwszy dzień stanu wojennego - relacjonuje Zbyszek z Radomia.



- Obudziłam się rano, ale nie było nic w radiu ani w telewizji. Pomyślałam, że jakieś zakłócenia i nie zwróciłam na to większej uwagi, ponieważ szykowałam się do Warszawy. To była wycieczka do teatru, mieliśmy się spotkać na ulicy Kochanowskiego przed biurem turystycznym. Tam każdy czekał i tam dopiero dowiedziałam się o stanie wojennym. Wszyscy byliśmy przestraszeni, bo stan wojenny kojarzył nam się z wojną. Niestety czekaliśmy chyba godzinę, wszyscy dyskutowaliśmy o tym, co będzie dalej i wycieczka się nie odbyła. Potem niestety zaczęły się następne restrykcje. Stan wojenny był stanem okropnym. Mnóstwo moich ludzi i znajomych zostało internowanych za działanie w Solidarności. Ja też byłam działaczką Solidarności, w związku z czym miałam trzy rewizje w domu. Brat pracował w Gdańsku w stoczni. Od stanu wojennego przestał się odzywać. Wtedy zdecydowałam się pojechać do Gdańska. Zdobyłam przepustkę, żeby móc się przemieszczać. Na miejscu dowiedziałam się, że brat został ranny w tych rozruchach w stoczni. Dopiero tam zobaczyłam, jak naprawdę wyglądał stan wojenny - opowiada Zdzisława z Siedlec.



- Ja w tym czasie spełniałem swój obywatelski obowiązek i byłem w wojsku. I tak w zasadzie już powinienem być w domu, ponieważ mój pobór kończył się w październiku. Widocznie coś musiało się już wtedy dziać, skoro nam przedłużono służbę wojskową i w grudniu byłem jeszcze wcielony do armii. Jeżeli chodzi o sam 13 grudnia, to byłem wtedy na urlopie. Byłem w Płocku, a stacjonowałem w Grudziądzu. Rano włączyłem telewizor, nie było żadnego odbioru, później pojawił się komunikat generała Jaruzelskiego i wtedy duże zdziwienie i pytanie, co ja mam ze sobą robić w tym momencie. Co ja mam zrobić, będąc w armii w tym momencie. Udałem się na Wyszogrodzką, wtedy tam była Wojskowa Komenda Uzupełnień, przedstawiłem swoją sytuację i tam dostałem polecenie natychmiastowego przerwania urlopu i udania się do Grudziądza - mówi Marek z Płocka.

W wyniku stanu wojennego, który władze PRL ostatecznie zniosły 22 lipca 1983 roku, zginęło co najmniej kilkadziesiąt osób, tysiące internowano, w tym niemal wszystkich członków Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”.

Posłuchaj:

Historie z szuflady: stan wojenny

Źródło:

RDC

Autor:

RDC