„Są to dni, kiedy chrześcijanie dostają warjacyi i dopiero proch posypany im na głowy leczy takową…" - tak o naszym karnawale w XVII w. pisał poseł turecki do swojego władcy, sułtana Sulejmana II.
Swawole w zapusty, czyli w ostanie dni karnawału, dawały kaznodziejom powód do nazywania ich nie zapustami, a „rozpustami”. Zapusty to staropolska nazwa karnawału, ale częściej tak nazywano ostatni tydzień karnawału (od Tłustego Czwartku do Środy Popielcowej), a nawet ostatnie trzy dni, które zwano również kusymi, szalonymi, a nawet diabelskimi dniami.
Bawiły się wszystkie stany… Lud bawił się w karczmach przy muzyce kapeli, szlachta - na balach dworskich, a mieszczanie - na zabawach tanecznych. Przy czym nie żałowano sobie ani tłustego jadła, ani trunków. Te hulanki i swawole kończyły się z nastaniem Środy Popielcowej. We wtorek o północy książę Zapust wbiegał do karczmy, wylewał wódkę (jeśli została), wywracał misy z jadłem i miotłą wypędzał z karczmy rozbawioną kompanię, a opornych posypywał popiołem…
Dzisiaj trudno już spotkać księcia Zapusta, bo i tradycja zabaw karnawałowych zanika… Ale na mazowieckiej wsi pamiętają jeszcze dawne zabawy w te szalone, diabelskie dni… Przez wiele lat Wanda Księżopolska z Muzeum Regionalnego w Siedlcach urządzała „Kusaki”- spotkania zapustowych przebierańców, na których mieszkańcy wsi przypominali zwyczaje związane z kusymi dniami…
Fragment audycji Józefa Sobieckiego z 6 lutego 1997
O "Kusakach" opowiadały również Marią Bienias z Woli Koryckiej Górnej oraz Stanisławą Prządką i Marią Majek ze wsi Łomnica pod Żelechowem.
Fragment audycji Marii Sawickiej z 15 lutego 1998