Śmiercionośna szarlotka
Kuchnia to jednak niebezpieczne miejsce. Przekonała się o tym Irina Wadiewskaja, skromna ukraińska gospodyni domowa i samotna matka trzech rosłych synów, często i obszernie wspominanych w kartotekach policyjnych Charkowa. Tym razem jednak cotygodniowa kronika wydarzeń kryminalnych poświęciła kolumnę niezbyt rozgarniętej rodzicielce ambitnego narybku wschodnioukraińskiej mafii.
Żadnego z trzech synów nie było akurat w domu - byli przesłuchiwani na pobliskim komisariacie w związku ze sprawą tajemniczej śmierci jubilera w Kijowie. Nalot na mieszkanie Wadiewskich nie przyniósł spodziewanych rezultatów. Wszyscy trzej byli czyści, trefnego towaru nie znaleziono, a matka bandziorów milczała jak głaz, dając im - jak zwykle - stosowne alibi. Po południu, w wielce prawdopodobnym prospekcie zwolnienia swych synów z braku dowodów, Irina zabrał się do uczczenia tego szczęśliwego zrządzenia losu. Postanowiła upiec szarlotkę.
Niewiele brakowało, a byłaby to ostatnia szarlotka w jej życiu. Na szczęście babuleńka wykazała się podziwu godną odpornością, wyniesioną zapewne z lat okupacji, kiedy to służyła w partyzantce. Mniej szczęścia miały jej dwa koty - jeden nie przeżył bliskiego spotkania z szarlotką Iriny Wadiewskiej. Co do losów drugiego - niewiele wiadomo. Wyskoczył przez okno z szóstego piętra i słuch po nim zaginął. A trzej Wadiewscy znów wylądują na dołku.
Odejść z hukiem!
Rosyjscy mafiozi znani są raczej ze swej bezwzględności aniżeli inteligencji. Nie inaczej było z Antonem Kubriłłą, jednym z czołowych watażków przestępczego podziemia w Nowosybirsku i okolicach. Kubriłła, jak wielu jemu podobnych był prymitywnym osiłkiem o łbie mocno już przeżartym alkoholem. Mimo swego rodzaju awansu społecznego - jeszcze wczoraj na ławce w parku jadł rybę z gazety, a dziś w luksusowej rezydencji opycha się kawiorem - zachował mentalność syberyjskiego drwala.
Wśród swych towarzyszy wyróżniał się uporem, a także niespotykaną nawet jak na to środowisko bezwzględnością. Za głupi na to, by stać się szefem szefów, był jednak zbyt potężny i chciwy, by można go było tak po prostu spuścić w dół rzeki Ob w betonowych butach. Jego pseudonim - Wściekły Pies - tłumaczył właściwe wszystko.
Powszechnie znana była miłość do samochodów. Im większe i bardziej topornie luksusowe, tym lepsze. Dlatego nikogo nie zdziwiło, że zginął w eksplozji swojej terenówki z demobilu. Ale zachowanie milicji w tej sprawie było tak dziwne, że ludzie zaczęli podejrzewać, że nie była to śmierć zwyczajna. Podobno stare zwyczaje są wrogiem nowego życia. W wypadku Antona Kubriłły, to stare przyzwyczajenia przyczyniły się do jego zejścia z tego świata. No cóż.