"Śmierć przychodzi nocą"
Podkomisarz Henryk Grundig cenił sobie sprawy, które można było rozwiązać w piętnaście minut. Znacznie mniej cenił sobie przypadki, do których wysyłano go o trzeciej w nocy. W tym to ambiwalentnym stanie oglądał techników zabezpieczających ślady - w tym leżące w drzwiach do łazienki ciało.
Ciało było nagie od pasa w dół i należało do poszukiwanego listem gończym niejakiego Myhoły Czarnego Psa, specjalisty od napadów, wymuszeń i haraczy. Poza tym w pokoju w tanim przydrożnym motelu był jeszcze tylko laptop oraz otwarta paczka chusteczek higienicznych. Policję wezwała obsługa hotelowa, zdziwiona odgłosami zza drzwi...
“Niech ktoś to wreszcie wyłączy!” - błagał Grundig - “ileż normalny człowiek może na to patrzeć!”. Technicy pozostawali jednak niewzruszeni. Jeszcze nie pobrali odcisków i próbek z klawiatury. Tymczasem Grundig już wiedział, że nigdzie w pokoju nie znajdą śladów ewentualnego mordercy. Myhołę zgubiła jego nocna rozrywka…
“Gdyby tyle nie pił, to może nawet by żył” - zadumał się nad perfidną ironią świata podkomisarz. Istotnie, gdyby szklanka nie była pusta, to pewnie sprawa potoczyłaby się inaczej… “Zatrzymajcie podejrzanych!” po raz kolejny rozległo się w pokoju hotelowym. Ale to nie Grundig mówił. “Tych, co zwykle… tych, co zwykle… tak, tak” dopowiedział podkomisarz, po czym wyszedł na dwór i zanurzył się w mgłę.