ZAGADKA LATERALNA: Usta milczą, dusza śpiewa…
Po namyśle, przedstawiciele Komitetu Centralnego doszli w końcu do wniosku, że ekranizacja wystawienia komunistycznej wersji słynnej operetki na scenie w kołchozie nie było takim znów genialnym posunięciem…
Już sama adaptacja scenariusza do realiów sowieckich wymagała karkołomnych zabiegów. Na szczęście przynajmniej nazwiska głównych postaci były słowiańskie… Daniłę przerobiono na młodego studenta z Moskwy, a Galwari – na mianowaną przez partię kierowniczkę sowchozu. Dalej poszło już jakby z górki…
I to uśpiło rewolucyjną czujność śpiewaków! Bo kiedy kamery Sowieckiej Kroniki Filmowej zaterkotały i przyszło do kręcenia sceny w altan… to znaczy w oborze chciałem powiedzieć… katastrofa wisiała już na włosku. Awangardowa scenografia stworzona przez moskiewskich artystów okazała się nieprzystawać do realiów, a nawet powiedziałbym więcej – do biologii! Nawet towarzysz Łysenko by sobie z takim problemem nie poradził!
Produkcję – a przy okazji także życie odtwórczyni głównej roli – uratował anonimowy oborowy w brudnych gumofilcach, ale za to z nerwami ze stali i krystalicznie czystym tenorem. Aktora grającego Rosillona (tu agenta zachodniego wywiadu w przebraniu obleśnego księgowego) trzeba było odstawić do szpitala, a utalentowany sowchoźnik przejął głóną rolę męską. Możecie sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało w moskiewskich gazetach!
A przecież mogło się skończyć zupełnie inaczej! Na szczęście poprzednia dyrekcja operetki w całości trafiła na Kołymę, a z nowych nikt nie miał takiej pamięci do twarzy… Pod nieobecność poturbowanego kierownika politycznego wszyscy trzymali gęby na kłódkę, więc można było z radością ogłosić happy end…
Tylko czy radziecka operetka może mieć “happy end”?!?