Nie żyje piąta ofiara karambolu na S7. Dzieci 40-latka zginęły wówczas w wypadku

  • 08.02.2025 14:14

  • Aktualizacja: 14:17 08.02.2025

Po niespełna czterech miesiącach od karambolu na S7 niedaleko Gdańska, w środę zmarł uczestnik tego zdarzenia 40-letni Kamil. W wypadku, do którego doszło w październiku 2024 r. zginęło wówczas czworo dzieci, w tym dwoje zmarłego mężczyzny.

Zmarł uczestnik karambolu na S7 niedaleko Gdańska. O śmierci 40-letniego Kamila poinformowano na portalu, na którym trwała zbiórka na jego leczenie i rehabilitację.

„Takie informacje łamią serce na miliony kawałków. Niestety, dziś z głębokim żalem przyjęliśmy wiadomość o odejściu Kamila - ukochanego brata, syna, taty, przyjaciela. Wierzymy, że jest już w świecie, w którym nie ma bólu i cierpienia” - napisano.

Mężczyzna zmarł w środę w szpitalu. Jego śmierć potwierdził PAP rzecznik Prokuratury Okręgowej w Gdańsku prok. Mariusz Duszyński.

W wypadku, do którego doszło w październiku 2024 r. zginęło wówczas czworo dzieci, w tym dwoje zmarłego mężczyzny.

Karambol na S7 pod Gdańskiem

Do karambolu doszło 18 października ub.r. na remontowanym odcinku trasy S7 w Borkowie k. Gdańska. W katastrofie uczestniczyło 21 pojazdów – 18 osobowych i 3 ciężarówki. Pojazdami poruszało się łącznie 56 osób.

W wypadku 4 osoby poniosły śmierć na miejscu: 7-letni Nikodem, 10-letni Mikołaj oraz rodzeństwo 9-letnia Eliza i 12-letni Tomek.

Ojciec rodzeństwa, 40-letni Kamil w ciężkim stanie został przetransportowany do szpitala. Po tym zdarzeniu prowadzona była zbiórka na jego leczenie. Podano, że miał m.in. oparzenia II i III stopnia i liczne złamania.

Poza nim w wypadku poszkodowanych zostało 14 osób.

Zarzut dla kierowcy tira

Po karambolu prokuratura postawiła zarzut spowodowania katastrofy w ruchu lądowym ze skutkiem śmiertelnym 37-letniemu Mateuszowi M. - kierowcy tira, który wjechał w stojące w korku samochody. Za ten czyn grozi do 15 lat więzienia.

Śledczy ustalili, że w miejscu, w którym doszło do katastrofy, ograniczenie prędkości wynosiło 50 km/h. „Oznacza to, że podejrzany znacznie przekroczył dozwoloną prędkość na tym odcinku drogi, bo przekroczył ją o 39 km/h” - podawała prokuratura.

Kierowca w chwili zdarzenia był trzeźwy i nie znajdował się pod wpływem środków psychoaktywnych. Badania telefonu podejrzanego wykazały, że nie był używany w trakcie wypadku.

Prokuratura chciała aresztować podejrzanego i złożyła wniosek do sądu o tymczasowe aresztowanie mężczyzny na trzy miesiące, ale sąd nie uwzględnił tego wniosku i zdecydował o dozorze policji. Orzekł dodatkowo wobec podejrzanego poręczenie majątkowe w wysokości 100 tys. złotych, które zostało wpłacone.

Mateusz M. siedem razy w tygodniu musi stawiać się we właściwym komisariacie policji. Śledztwo zostało przedłużone do kwietnia br.

Czytaj też: Zaatakował policjantów gazem pieprzowym. Funkcjonariusze oddali trzy strzały

Źródło:

PAP

Autor:

RDC /DJ

Kategorie: