„Za perkusją nie ma miejsca na bycie nijakim”. Makaya McCraven w specjalnym wywiadzie dla RDC

  • 02.05.2024 09:43

  • Aktualizacja: 10:25 05.05.2024

Międzynarodowa gwiazda jazzu Makaya McCraven odwiedził 28 kwietnia stołeczny klub Jassmine. Spotkał się również z Radiem dla Ciebie i opowiedział nam o swoich inspiracjach, jakim chce być muzykiem i co to znaczy być liderem.

Mistrz improwizacji, innowator oraz autor bardzo przemyślanych, złożonych i bogatych płyt. Perkusista, kompozytor, producent – Makaya McCraven odwiedził 28 kwietnia stołeczny klub Jassmine, gdzie zaprezentował swoje niesamowite umiejętności wraz z zespołem. To międzynarodowa gwiazda jazzu, artysta pochodzący z Chicago, współpracujący między innymi z Blue Note Records. McCraven genialnie porusza się między gatunkami, przesuwając granice jazzu i elektroniki. Nam opowiedział o swoich inspiracjach, jakim chce być muzykiem i co to znaczy być liderem.

Cyryl Skiba: To nie twój pierwszy pobyt w Polsce.

Makaya McCraven: Nie, absolutnie nie. Byłem tu co najmniej osiem, dziewięć razy. Zawsze jest wspaniale. To jedno z najlepszych miejsc do grania jazzu na świecie. Są tu wierni fani, ale też wspaniali muzycy jazzowi. Klub, w którym teraz jesteśmy, też jest ważny dla całej muzycznej społeczności.

Nie tak dawno grał tutaj na przykład Billy Cobham…

To niesamowite. To wielki zaszczyt grać na tej samej scenie, co on. Nie jestem pewien, czy będę umiał dobrze wypaść w tej roli.

Z Polski też bliżej do Węgier, które jak wiem, są bliskie Twojemu sercu.

Moja matka stamtąd pochodzi! Ale grałem tam tylko raz – w zeszłym roku. Był to szczególny wieczór, bo podczas koncertu w Budapeszcie byli moi dalecy wujkowie i kuzyni. Wpadli także dawni członkowie zespołu mojej mamy. Na pewno chciałbym tam częściej występować.

Wracając do Twoich idoli. Szybkie pytanie – szybka odpowiedź. Billy Cobham czy Tony Williams?

Błagam! Nie ma co porównywać. Obaj mają i mieli na mnie ogromny wpływ. Nie przepadam za rankingami ani porównywaniem, ale chyba jednak dyskografia Tony'ego Williamsa to coś, w co wszedłem głębiej. Billy Cobham to zupełnie inny styl. Obaj byli innowatorami, mistrzami techniki i muzyka fusion nie byłaby bez nich taka sama. Równocześnie wywodzili się z tej samej swingowej tradycji. 

Elvin Jones czy Art Blakey?

Cała czwórka to moje „Mount Rushmore”.

Pytam o te nazwiska przede wszystkim dlatego, bo chcę lepiej zrozumieć pozycję perkusisty jako lidera zespołu. 

To ogromne wyzwanie, by kierować zespołem zza perkusji. Nie grasz melodii – grasz jej impresję. No, chyba że masz wystrojone bębny pod konkretny dźwięk, jak Terry Bozzio. Bycie liderem wymaga wysokiego poziomu muzykalności. Chodzi też o umiejętności komunikowania się i rozumienia pozostałych elementów zespołu. Wierzę w to, że perkusiści to naprawdę świetni kierownicy. Nawet jeśli nie jesteś liderem w zespole, to i tak twoja pozycja zza zestawu perkusyjnego stawia cię w tej roli. Dyktujesz tempo, dynamikę i całą energię!

Perkusista tworzy często na scenie całkiem nowe sytuacje, pcha resztę zespołu w nieznanym kierunku. 

Dokładnie! Żeby to zrobić, musisz być świetnym muzykiem. Za perkusją jako lider nie ma miejsca na bycie nijakim. Jeśli chcesz, by zaczęła pojawiać się muzyka, musisz wiedzieć, jak wykorzystać swoją wirtuozerię jako narzędzie. To jest bardzo trudne.

Jak piszesz muzykę?

Mój proces jest bardzo różnorodny. Owszem, piszę kompozycje klasycznie, przygotowując nuty na papierze dla zespołu. Czasem przynoszę tylko jakiś szkic melodii czy zestaw akordów. A potem chcę to usłyszeć językiem pozostałych muzyków, jak oni to ugryzą i rozwiną. Oczywiście dużo improwizujemy, każdy wnosi coś od siebie. Potem jest cały proces rzeźbienia i edytowania gotowej, nagranej ścieżki. Tu pojawia się sporo zabawy i czasem się okazuje, że efekt nie za bardzo nadaje się do zagrania dla całego zespołu. I potem znowu próbuję to wszystko jakoś połączyć w całość. Najbardziej jednak lubię po prostu nauczyć się z zespołem kompozycji na gorąco, złapać ją uchem.

Czego szukasz u muzyków, których zapraszasz do współpracy?

Chcę, by byli inspirujący. Szukam muzyków, którzy mają swój własnym unikalny głos. To dwa kluczowe elementy. Zależy mi na ludziach, którzy mają pomysł na siebie. I nawet jeśli powiem koledze – zagraj to tak i tak – to on i tak zrobi to na swój szczególny sposób. Przyniesie coś świeżego. To pozwala mi wyjść poza własne granice. Tu nie do końca chodzi nawet o rodzaj instrumentu czy poziom wirtuozerii. Bardziej o twórczego ducha.

Porozmawiajmy teraz o Twoich dwóch płytach – „In This Moment” z 2015 roku i ostatniej – „In These Times”. Jest między nimi duża przestrzeń – nie tylko czasu, ale też zmieniło się Twoje podejście. Ta pierwsza totalnie improwizowana. Ta druga, bardzo złożona i przemyślana.

Pracowałem nad „In These Times” przez kilka lat. Właściwie pisałem ją już w momencie, gdy powstawała płyta „In This Moment”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że będą na niej smyczki i cała orkiestracja. W międzyczasie odkryłem nowy sposób tworzenia muzyki – mieszanie improwizacji i samplingu. Płyta z 2015 roku otworzyła przede mną sale koncertowe, zyskałem możliwość grania tras. To napędziło moją karierę. Zacząłem tworzyć większe składy. Zwłaszcza przy płycie „Universal Beings” z 2018 roku. Później zacząłem już na poważnie składać „In These Times” i to też napędziło cały mój proces. Dużo grania na żywo, ale także edytowanego materiału. Nawet jeśli coś było grane przez cały zespół, to i tak są tu moje dziwactwa i poukładane kawałki z różnych momentów. To pozwala mi być sobą, stanowi o moim języku jako perkusisty. Zależało mi na tym, żeby na tej płycie było po trochu ze wszystkiego, czym się zajmuję. 

Na „In These Times” dzieje się tak dużo – masa pomysłów i warstw. Połamanych rytmów. Mimo to nie słyszę tutaj ani grama gwiazdorstwa. Nie ma tu popisów perkusyjnych i Twoich solówek. Jakim chcesz być perkusistą?

Zawsze chciałem uczyć się, pracować, być wirtuozem, być wspaniałym perkusistą. Przede wszystkim jednak zawsze chciałem grać w zespołach i grać z ludźmi. Właściwie, to wiesz… chcę być po prostu muzykiem. Chcę być artystą. Chcę być kompozytorem. Chcę robić muzykę!
Mogę to robić na komputerze, za perkusją, siedząc przy pianinie czy nad kartką papieru. Jakiegokolwiek użyję narzędzia, chcę tworzyć świetną muzykę i łączyć się z ludźmi. Bo ostatecznie tylko o to chodzi. I o to, by dać coś od siebie światu. I robię to na poważnie! I próbuję coś pozytywnego zrobić z moim życiem! Podkreślam jednak, że koniec końców, ludzie chcą być poruszeni przez muzykę, mają coś poczuć. Nie do końca ich obchodzi, czy stanie się to przez perkusję, saksofon, czy trąbkę. Chodzi o to, że masz coś poczuć. I to są właśnie moje cele jako muzyka. 

Porozmawiajmy o improwizacji. Co ona dla Ciebie znaczy?

To artystyczna ekspresja życia. Wszyscy improwizujemy przez cały czas. Choć planujemy i próbujemy prowadzić jakąś ustrukturyzowaną codzienność, to tak naprawdę nie mamy kontroli nad tym, co się ostatecznie dzieje wokół nas. Wszyscy działamy w tym konkretnym momencie. Jako improwizator poszerzasz swój zestaw umiejętności i słownictwa, aby móc się swobodnie wypowiadać W TYM MOMENCIE. Żeby nie czuć się zamurowanym. Porównałbym to do sytuacji, w której prowadzimy konwersację, która nie jest wcześniej spisana. Pytanie, jak wygodnie i sprawnie się w tym czujesz. 

A potem dzieje coś, co sprawia wrażenie uporządkowanego albo kompletnie unikamy czegoś, co brzmi znajomo i powstaje chaos. Albo coś pomiędzy. Może się wydarzyć tak wiele. Improwizacja to nigdy to samo. A jednak wciąż się toczy. I takie też jest życie, i to jest super. Chodzi o to, by tę samą natychmiastowość wnieść na scenę i wtedy dzieje się coś naprawdę potężnego. 

Twoje marzenia na nadchodzące dni, tygodnie, miesiące?

Jestem ogromnie wdzięczny za to, że mogę tu dzisiaj być i że mogę podróżować i grać dla was wszystkich. I chcę, by to trwało! Chcę znaleźć balans między wzrastaniem i graniem a prowadzeniem zdrowego, rodzinnego życia. 

Przesłanie na dzisiaj?

Usiądźcie, zrelaksujcie się, rozkoszujcie się muzyką i otwórzcie swoje serca.

Źródło:

RDC

Autor:

Cyryl Skiba/PA

Kategorie: