W kategorii najbrzydszych zwierząt na świecie czołowe lokaty od dawna zajmują nosacze sundajskie. Interesujące, że jednomyślną decyzją internetu, stały się one symbolem prowincjonalnych Polaków… Może dlatego, że flaga Indonezji to odwrócona flaga Polski? Tak czy siak, coś w tym musi być, gdyż nosacze znane są ze swej wyjątkowej predylekcji do nadbrzeżny zbiorników wodnych. A u nas w Polsce wędkarstwo stoi na wysokim poziomie… Zwłaszcza na Podkarpaciu!
Weźmy takiego Janusza Nosacza. Był w życiu tylko w dwóch związkach - małżeństwie z Haliną (z domu Krawczyk) oraz PZW. Znany w swym okręgu jako raczej samotnik, najchętniej przesiadujący nad niewielkim stawem w zakolu Wisłoka, opodal trasy S19. Koledzy powątpiewali, czy w tak głośnym miejscu złapał tam kiedykolwiek coś wartościowego… acz jak powiedział znany filozof wędkarstwa “gdyby w jeziorze były ryby, wędkarstwo w zasadzie nie miałoby sensu”. Jedyne, co go potrafiło wyprowadzić z równowagi, to młokosy moczące kija bez pozwolenia, czy opłaconych składek… Tych gonił znad wody z podziwu godnym zapałem.
Nudne życie państwa Nosaczów toczyłoby się pewnie dalej bez większych potknięć, gdyby pewnego wrześniowego przedpołudnia, Halina Nosacz nie otrzymała na telefon komórkowy zdjęcia swego męża z tajemniczym podpisem. Zaniepokojona przemyślała sprawę dogłębnie, po czym natychmiast skontaktowała się ze swoją matką, Grażyną. Ostatecznie obie kobiety niezwłocznie udały się na posterunek policji.
Janusz Nosacz powrócił na łono rodziny dwa dni później, wyjątkowo cichy i wycofany. I choć niewiele już potem na ten temat w domu państwa Nosaczów rozmawiano, historia feralnego wędkowania na stałe zmieniła sposób, w jaki Halina postrzegała swego Janusza. Można by nawet zaryzykować tezę, że urósł w jej oczach nieco… W każdym razie, w pamiętającym jeszcze czasy piętnastej rocznicy ślubu garniturze, wyglądał całkiem przystojnie. Zwłaszcza na zdjęciach z Prezydentami!