Vernon Flint, właściciel niewielkiego biura rachunkowego w stanie Maine, należał do tej kategorii szefów, których przeklina się i w dzień roboczy i w dzień świąteczny.
No bo sami Państwo pomyślcie… Wezwać biednego stażystę nazwiskiem James Rockwell do biura w trybie natychmiastowym, w drugi dzień Świąt! I to jeszcze z najgłupszego możliwego powodu! Sprawę można by załatwić w zasadzie telefonicznie… no ale szanowny pan Flint nigdy nie ufał tym nowym technologiom! I nic mu nie przetłumaczysz – jak się uprze, to nie ma zmiłuj! Drukarka musi działać!!! No i jeszcze znęcanie się nad Sekretarką, że choinka nie taka ładna i w ogóle… że za czasów młodości Flinta to na choinkach był śnieg… Najbardziej to żal było Jamesowi tej biednej Sekretarki… Zastraszona dziewczyna przecież niczemu winna nie była, że azbest wycofano dziesiątki lat temu!
I to właśnie wtedy w jednej chwili w głowie Rockwella zrodziła się upiorna myśl… Czy potem żałował? No raczej nie – zresztą była to zbrodnia doskonała i w ogóle wszystko słyszała Sekretarka i może potwierdzić, że to w zasadzie było samobójstwo… Jeszcze mu fotkę strzelili – na własne oczywiście życzenie! Rockwell słowa nie pisnął nawet adwokatowi. Sędzia też prawdopodobnie niczego się nie domyśli. W gruncie rzeczy Flint sam sobie winien… a może jeszcze Nagrodę Darwina dostanie!
No i choinka rzeczywiście piękna była…