Wszystko zostaje po staremu
Małe miasteczka mają to do siebie, że nawet jak się ludzie nienawidzą od pokoleń to – kiedy przyjdzie z zewnątrz jakieś zagrożenie – wszyscy potrafią się zjednoczyć we wspólnej walce… Przynajmniej tak jest zawsze na holiłódzkich filmach… czyli, że tak być musi, prawda? Może jednak jest w tym nieco prawdy, a historia z Kermit w stanie Teksas tylko to potwierdza.
Miejscowość położona jest w pół drogi miedzy Odessą a Carlsbadem (Taaak! W USA to zupełnie normalne…) i wbrew pozorom nie ma nic wspólnego z muppetami. Głównie pola naftowe i piach. Mniej więcej w równej proporcji… No i oczywiście mieszkańcy. Teksański typ, przywykły do stawiania na swoim, ale też w sumie pomocny i chętny do oddolnej organizacji…
Nic więc dziwnego, że kiedy przyszły na tutejszy establishment ciężkie czasy, społeczność postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i ratować autonomię. W zbożnym dziele pokazania światu, że nie odstają od reszty Stanu, mieszkańcy Kermit uruchomili lawinę, której nic już nie mogło zatrzymać… Dopiero napad na miejscowy oddział banku uzmysłowił wszystkim, że sukces ma swoją cenę. I nawet pastor musiał przyhamować ze zbyt płomiennymi kazaniami…
Najwięcej roboty miał potem miejscowy Szeryf, który sprzątał po tej fali przestępczości zorganizowanej… Narkotyki, broń, przemyt… Gangsterskie porachunki nawet! Oj jak to dobrze, że władze stanowe i federalne na razie nic nie wiedzą… i – miejmy nadzieję – nie będą miały ochoty dochodzić, co się właściwie stało. Na wszelki wypadek dodadzą szeryfowi dwóch zastępców, żeby siły porządku i sprawiedliwości mogły zatryumfować po raz kolejny.