Bałuty. No przecież… Jakież to inne miejsce mogłoby być areną takich wydarzeń? Zaczęło się od pewnego miejscowego dżentelmena ulicy, który postanowił spieniężyć jedyny aktualnie cenny obiekt jaki posiadał. Renta matki skończyła się już w połowie miesiąca, a w świetle nadchodzącej pandemii koronawirusa alkohol należało zastosować obficie i bez niepotrzebnego ociągania. Terapia wymagała funduszy, a NFZ jak na złość nie chciał jej refundować. Z drugiej strony pojawił się nabywca… również niczego sobie gość. Posiadacz czarnej beemki oraz pewnego problemu, który dało się rozwiązać jedynie w kościele. W efekcie doszło do transakcji. Niestety obie strony zostały z problemem…
Dla sprzedającego transakcja okazała się gwoździem do trumny. I to bynajmniej nie z powodu powikłań. Po prostu miejscowe konsylium przesadziło ze znieczuleniem. Kupujący za to szybko przekonał się, że marzenia to jedno, a twarda inżynieria materiałowa to drugie. Zresztą zaskoczeni rzemieślnicy od razu powiadomili Policję. Tym większe będzie jego rozczarowanie, kiedy okaże się, że trudził się na próżno. Bo kobieta zmienną jest, a i nie zawsze prawdę ci powie.
I tylko po okolicznych osiedlach rozeszła się legenda, że w nurtach rzeczki wypływającej spod Giewontu tkwią gdzieś jakieś skarby. Dlatego okoliczna dzieciarnia przeczesuje teraz brzegi licząc na łatwy zarobek. Zobaczymy jak im pójdzie…