Thomas Inch to w Wielkiej Brytanii człowiek instytucja. Już za życia ogłoszony strongmanem wszechczasów, po zakończeniu oficjalnej kariery został trenerem sław boksu, ale też udzielał się jako terapeuta w szpitalu dla weteranów wojennych. Po prostu bohater i celebryta początków XXtego wieku. Nie zostało po nim wiele. Rodzina wyzbyła się wszystkiego, co można było przekształcić w memorabilia, poza… jedną jedyną rzeczą! I właśnie tę maleńką pamiątkę po wielkim człowieku otoczyła sława i chwała.
Interesujące, że do jej wykonania użyto iście marsjańskich materiałów… Aczkolwiek próba kradzieży, do której doszło w 2023 roku wynikała raczej z jej kulturowego znaczenia. Zresztą nie było tu mowy o jakiejś kosmicznej intrydze – sprawca był akurat amatorem i zależało mu na sławie, a nie na pieniądzach. Złodziej nie wykazał się przebiegłością, a już tym bardziej nie udało mu się ukryć faktu, że miał problemy z wyniesieniem łupu. Ukryć się przed policją również nie zdołał -- dość żałośnie zresztą to wszystko wyszło, kiedy oficerowi ze śmiechem wyciągali go zza transformatora. Inna sprawa, że w wyniku tej próby kradzieży przedmiot uległ poważnej usterce.
Mimo, że niefortunne rwanie wykonali policjanci, kosztami reperacji sąd obarczył sprawcę... Ale nie wiadomo kiedy (i czy w ogóle) pamiątka po historycznym siłaczu powróci do świetności, bo zgodę musi jeszcze wydać Rząd Brazylii, który akurat teraz - po wyborach - może nie chcieć wchodzić w konflikty z tubylcami. W zasadzie dałoby się marsjański produkt zastąpić rodzimym, brytyjskim… Ale czy to nie będzie już coś w rodzaju paradoksu okrętu Tezeusza?