Dawniej na lep z jemioły to się łapało ptaszęta młode… Ale dziewczynę też oczywiście można… w każdym razie można próbować – efekty mogą się różnić od przypadku do przypadku.
Przypadek pana Edmunda z Warszawy jest tutaj szczególnie pouczający bowiem zasadniczo nie wiadomo kto kogo złapał. Pan Edmund – introligator – wystąpił tutaj jako gatunek ginący oraz ewentualnie ptasznik. Natomiast ptaszyną okazała się być niemłoda już (tak pod czterdziestkę), samotna bibliotekarka i bibliofilka – Pani Marzena.
Pani Marzena w ramach dorabiania po godzinach wzięła w swą pieczę spuściznę po pewnym zmarłym niedawno profesorze filologii greckiej. W kolekcji trafiły się dzieła dawne i bardzo cenne, a sporą część spadku przeznaczono dla tego, kto podejmie się renowacji tegoż skarbu.
Tyle że księgozbioru, którego stan można było opisać jedynie słowem: “opłakany”, tknąć nie chciał żaden specjalista. Głównie dlatego, że nieco już zdziwaczały Pan Profesor na starość został ekstremalnym weganinem i w testamencie wyraźnie zabronił użycia do restauracji czegokolwiek, przez co cierpiały by zwierzęta…
I dopiero dzielny Pan Edmund podjął się niewdzięcznego zadania klejenia, oprawiania, reperowania tudzież prac innych – a wszystko to po wegańsku i totalnie zgodnie z naturą. Oboje państwo zaangażowali się w ratowanie książek wyjątkowo intensywnie. Może nawet nieco zbyt intensywnie… Ku ich zaskoczeniu, wystąpiły bowiem zupełnie niespodziewane skutki uboczne.
Co najmniej tak samo zaskoczony będzie lekarz Pani Marzeny.