Kiedy w 1922 roku Król Jerzy (Piąty!) otwierał nowa siedzibę Klubu Tenisowego w Wimbledonie - jak relacjonowali świadkowie - jego królewska mość trzykrotnie uderzył w gong, usunięto brezenty chroniące korty i… wtedy zaczęło lać! A ponieważ pogoda w Anglii jest wierna tradycji co najmniej tak samo jak jej obywatele, różnie się dzieje w tym Wimbledonie. Na przykład nie wszyscy kochają tenisa…
Bo właśnie na scenę wkroczył on. Rogacz! Od razu dodajmy – to nie jest jakiś tam byle jaki jegomość! Co to to nie! To swój chłop… Krajan! W zasadzie to on był u siebie, a tenisiści to taka zaraza, co przyszła później…
No ale kiedy o sprawie dowiedziała się komisja Brytyjskiego Parlamentu było już po ptakach. Wimbledońskie sąsiedztwa podzieliły się na dwa wrogie obozy, które parły do wojny. Do starcia doszło na terenach słynnej Wimbledońskiej Wspólnoty Gruntowej. Tenisiści – licząc na tradycyjny deszcz – “zaminowali“ teren, a hipisi wkroczyli na ostro – z nakazem z Departamentu Ochrony Przyrody. Jednych i drugich rozdzielała potem Policja Konna. Na szczęście skończyło się tylko na obrażeniach stóp, a wszyscy poszkodowani byli i tak szczepieni…
I tylko ten biedny Rogacz ma problem. Z kopulacji nici, bo pogoda pod psem… a na tenisa się nie załapie… najwyżej krokieta dostanie… a to przecież nie to samo c’nie?