Mnie się to podoba

"Zawsze podchodziłam do gór z pokorą. Nigdy sobie nie mówiłam, że na nie wejdę"

  • Beata Jewiarz

  • 13.02.2016
  • 46 min 51 s

Krótki opis odcinka

- Nasza lina była wyliczona na cztery osoby. Dwie pozostałe sprawiały, że jej używanie nie dawało asekuracji. Poza tym Polak, któremu pomagaliśmy, w ogóle nie potrafił posługiwać się sprzętem wspinaczkowym. Mieliśmy do wyboru, że idziemy sami i za chwilę znajdziemy się w obozie, ale zostawilibyśmy wówczas dwóch innych wspinaczy, którzy pewnie by zginęli. Te dylematy zaczęły się w pewnym momencie pojawiać - mówiła o swojej wyprawie na Denali Monika Witkowska, dziennikarka i podróżniczka.   Monika Witkowska wróciła właśnie z wyprawy na Mt Vinson (najwyższa góra Antarktydy). Opłynęła również Przylądek Horn. Jest dodatkowo zdobywczynią Korony Ziemi – najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów. Jak mówiła w "Mnie się to podoba", wszędzie, gdzie jest, nie tylko góry ją interesują. - Zdobycie szczytu jest ważne, ale ważniejsza jest droga do celu i to, co się tam dzieje. Zawsze zakładam, że z jakichś przyczyn mogę na daną górę nie wejść. Do tej pory miałam jednak szczęście i zdobywałam najwyższe góry wszystkich kontynentów w pierwszym podejściu, aczkolwiek zawsze podchodziłam do nich z pokorą - zauważyła. Dodała, że nigdy sobie nie mówiła, że wejdzie na daną górę. - Zawsze myślałam, że jak szczyt pozwoli, to wejdę. Miałam też niebezpieczne sytuacje. Miejscem, które okazało się zagrożeniem mojego życia i całego zespołu była najwyższa góra Ameryki Północnej - powiedziała podróżniczka. "Powiedział, że dalej nie idzie" Jak wspominała, na Denali miała miejsce bardzo traumatyczna dla niej sytuacja. - Weszliśmy na szczyt, a tam spotkaliśmy rumuńskiego wspinacza, którego już znaliśmy. Schodząc w dół okazało się, że Mario ma problem z wysokością. Miał odmrożone ręce i nos. W pewnym momencie usiadł i powiedział, że dalej nie idzie.  Wiedzieliśmy, co to oznacza w temperaturze minus 35 stopni, przy bardzo silnym wietrze i ciągle pogarszających się warunkach - zwróciła uwagę. Zaznaczyła, że zostawienie go w takich warunkach oznaczałoby jego zamarzniecie. - Daliśmy mu bardzo mocny lek, który stawia na nogi i resztki naszej herbaty. W końcu znalazł siły, żeby powoli schodzić - mówiła Witkowska. - To jednak jeszcze nie było wszystko - dodała. Jak się okazało, niedługo potem zespół Witkowskiej spotkał Polaka, który, co przyznała podróżniczka, nie powinien się tam w ogóle znaleźć, ponieważ nie był wystarczająco przygotowany. - Finał był taki, że do sprowadzenia mieliśmy już dwie osoby, które stanowiły teraz problem - wspominała. Dylematy Tłumaczyła, że lina, którą miał jej zespół, była wyliczona na cztery osoby. - Dwie pozostałe sprawiały, że jej używanie nie dawało asekuracji. Poza tym Polak, któremu pomagaliśmy, w ogóle nie potrafił posługiwać się sprzętem wspinaczkowym. Mieliśmy do wyboru, że idziemy sami i za chwilę znajdziemy się w obozie, ale zostawilibyśmy wówczas dwóch innych wspinaczy, którzy pewnie by zginęli. Te dylematy zaczęły się w pewnym momencie pojawiać - podkreśliła. Dodała, że po kilku godzinach wiedzieli, że jeśli nadal tam będą, wówczas zginą wszyscy. - W wyniku narady doszliśmy do wniosku, że rozsądne by było sprowadzenie Rumuna, co gwarantowałoby przeżycie. Żylibyśmy jednak z traumą, że zostawiliśmy człowieka, który oczekiwał naszej pomocy. Podjęliśmy więc decyzję, że koledzy zostaną i zaopiekują się dwoma wspinaczami, a ja zejdę ryzykując, że zjadę z lawiną albo wpadnę w szczelinę, z której już nie wyjdę - mówiła Witkowska. "Stracił nos i ręce" Wspomniała, że w końcu zeszła do obozu i wymusiła pomoc innych ludzi. - Po dwóch dniach pogoda się poprawiła, a do obozu mógł przylecieć helikopter i zabrać Polaka i Mario. Skończyło się szczęśliwie, ale Mario w wyniku odmrożeń stracił nos i ręce. Gdyby ten Polak nie poszedł w górę nieprzygotowany i w konsekwencji nie spowolniłby akcji ratunkowej, Mario zostałby sprowadzony wcześniej i rąk by nie stracił - zwróciła tłumaczyła zdobywczyni Korony Ziemi. Przyznała również, że w związku z tym, kiedy prowadzone są akcje ratunkowe w górach, sama jest bardzo ostrożna z ocenianiem. - To łatwo oceniać siedząc w cieple u siebie w domu, a co innego jak się walczy na górze - powiedziała w "Mnie się to podoba" Monika Witkowska.

Opis odcinka

- Nasza lina była wyliczona na cztery osoby. Dwie pozostałe sprawiały, że jej używanie nie dawało asekuracji. Poza tym Polak, któremu pomagaliśmy, w ogóle nie potrafił posługiwać się sprzętem wspinaczkowym. Mieliśmy do wyboru, że idziemy sami i za chwilę znajdziemy się w obozie, ale zostawilibyśmy wówczas dwóch innych wspinaczy, którzy pewnie by zginęli. Te dylematy zaczęły się w pewnym momencie pojawiać - mówiła o swojej wyprawie na Denali Monika Witkowska, dziennikarka i podróżniczka.   Monika Witkowska wróciła właśnie z wyprawy na Mt Vinson (najwyższa góra Antarktydy). Opłynęła również Przylądek Horn. Jest dodatkowo zdobywczynią Korony Ziemi – najwyższych szczytów poszczególnych kontynentów. Jak mówiła w "Mnie się to podoba", wszędzie, gdzie jest, nie tylko góry ją interesują. - Zdobycie szczytu jest ważne, ale ważniejsza jest droga do celu i to, co się tam dzieje. Zawsze zakładam, że z jakichś przyczyn mogę na daną górę nie wejść. Do tej pory miałam jednak szczęście i zdobywałam najwyższe góry wszystkich kontynentów w pierwszym podejściu, aczkolwiek zawsze podchodziłam do nich z pokorą - zauważyła. Dodała, że nigdy sobie nie mówiła, że wejdzie na daną górę. - Zawsze myślałam, że jak szczyt pozwoli, to wejdę. Miałam też niebezpieczne sytuacje. Miejscem, które okazało się zagrożeniem mojego życia i całego zespołu była najwyższa góra Ameryki Północnej - powiedziała podróżniczka. "Powiedział, że dalej nie idzie" Jak wspominała, na Denali miała miejsce bardzo traumatyczna dla niej sytuacja. - Weszliśmy na szczyt, a tam spotkaliśmy rumuńskiego wspinacza, którego już znaliśmy. Schodząc w dół okazało się, że Mario ma problem z wysokością. Miał odmrożone ręce i nos. W pewnym momencie usiadł i powiedział, że dalej nie idzie.  Wiedzieliśmy, co to oznacza w temperaturze minus 35 stopni, przy bardzo silnym wietrze i ciągle pogarszających się warunkach - zwróciła uwagę. Zaznaczyła, że zostawienie go w takich warunkach oznaczałoby jego zamarzniecie. - Daliśmy mu bardzo mocny lek, który stawia na nogi i resztki naszej herbaty. W końcu znalazł siły, żeby powoli schodzić - mówiła Witkowska. - To jednak jeszcze nie było wszystko - dodała. Jak się okazało, niedługo potem zespół Witkowskiej spotkał Polaka, który, co przyznała podróżniczka, nie powinien się tam w ogóle znaleźć, ponieważ nie był wystarczająco przygotowany. - Finał był taki, że do sprowadzenia mieliśmy już dwie osoby, które stanowiły teraz problem - wspominała. Dylematy Tłumaczyła, że lina, którą miał jej zespół, była wyliczona na cztery osoby. - Dwie pozostałe sprawiały, że jej używanie nie dawało asekuracji. Poza tym Polak, któremu pomagaliśmy, w ogóle nie potrafił posługiwać się sprzętem wspinaczkowym. Mieliśmy do wyboru, że idziemy sami i za chwilę znajdziemy się w obozie, ale zostawilibyśmy wówczas dwóch innych wspinaczy, którzy pewnie by zginęli. Te dylematy zaczęły się w pewnym momencie pojawiać - podkreśliła. Dodała, że po kilku godzinach wiedzieli, że jeśli nadal tam będą, wówczas zginą wszyscy. - W wyniku narady doszliśmy do wniosku, że rozsądne by było sprowadzenie Rumuna, co gwarantowałoby przeżycie. Żylibyśmy jednak z traumą, że zostawiliśmy człowieka, który oczekiwał naszej pomocy. Podjęliśmy więc decyzję, że koledzy zostaną i zaopiekują się dwoma wspinaczami, a ja zejdę ryzykując, że zjadę z lawiną albo wpadnę w szczelinę, z której już nie wyjdę - mówiła Witkowska. "Stracił nos i ręce" Wspomniała, że w końcu zeszła do obozu i wymusiła pomoc innych ludzi. - Po dwóch dniach pogoda się poprawiła, a do obozu mógł przylecieć helikopter i zabrać Polaka i Mario. Skończyło się szczęśliwie, ale Mario w wyniku odmrożeń stracił nos i ręce. Gdyby ten Polak nie poszedł w górę nieprzygotowany i w konsekwencji nie spowolniłby akcji ratunkowej, Mario zostałby sprowadzony wcześniej i rąk by nie stracił - zwróciła tłumaczyła zdobywczyni Korony Ziemi. Przyznała również, że w związku z tym, kiedy prowadzone są akcje ratunkowe w górach, sama jest bardzo ostrożna z ocenianiem. - To łatwo oceniać siedząc w cieple u siebie w domu, a co innego jak się walczy na górze - powiedziała w "Mnie się to podoba" Monika Witkowska.

Kategorie:

OGÓLNY OPIS PODCASTU

Mnie się to podoba

Projektowanie życia w teatrze, tańcu, literaturze. Jednym słowem kultura wokół Nas – o tym Beata Jewiarz rozmawia w swoim autorskim programie „Mnie się to podoba”. W programie nieoczywiste debiuty, poszukujące kariery oraz intensywne sukcesy. A także: sztuka alternatywna, design, performance, taniec, książki artystyczne, fotografia, kultura Japonii i komiksy.

Odcinki podcastu (2057)

  • FRINGE Warszawa

    • 20.09.2024

    • 08 min 16 s

  • Poezja i pokój – czy poezja niesie nadzieje w czasach kryzysów

    • 20.09.2024

    • 17 min 48 s

  • Premiera „Balladyny” i nowy sezon w Teatrze Rampa

    • 20.09.2024

    • 12 min 39 s

  • AI w projektowaniu graficznym – wyzwanie dla środowisk twórczych

    • 20.09.2024

    • 15 min 12 s

  • Nowy sezon w warszawskich teatrach i instytucjach kultury

    • 13.09.2024

    • 20 min 27 s

  • 130 rocznica urodzin Juliana Tuwima

    • 13.09.2024

    • 24 min 02 s

  • O spektaklu "Monolog wewnętrzny" w Komunie Warszawa

    • 13.09.2024

    • 19 min 28 s

  • „Mnie się to podoba” prosto z Teatru Syrena | Jacek Mikołajczyk

    • 06.09.2024

    • 17 min 57 s

  • „Mnie się to podoba” prosto z Teatru Syrena | Marta Burdynowicz, Karol Ledwosiński, Jędrzej Czerwonogrodzki

    • 06.09.2024

    • 21 min 37 s

  • „Mnie się to podoba” prosto z Teatru Syrena | Katarzyna Talacha

    • 06.09.2024

    • 16 min 20 s

1
2
3
...
204
205
206