Tajemnicza katastrofa lotnicza
Lot 191 linii transportowych Mitchell&Mitchell od początku trapiły rozmaite problemy. Śnieg i oblodzenie opóźniło przylot samolotu po ładunek - kilkadziesiąt ton grochu dla głodującej ludności w Nepalu. Potem na pasie startowym zderzyły się dwa małe samochody dostawcze. Samolot musiał przekołować na inny pas. Okazało się, że DC-6A nie miał odpowiedniego wlewu paliwa pasującego do sprzętu, z którego korzystała hinduska obsługa naziemną, więc tankowanie przed startem dodatkowo się opóźniło.
Potem było już tylko gorzej. Ledwie trzy minuty po starcie załoga zgłosiła poważny problem na pokładzie. Samolot nawrócił i zaczął zniżać się do lotniska. Nagle załoga ucichła. Stracono kontakt radiowy - w kabinie nikt nie odpowiadał choć radio działało sprawnie. Tuż przed uderzeniem w ziemię samolot wyrównał lot i ostatnim zrywem wylądował, zatrzymując się w trawie za pasem startowym. Służby ratownicze znalazły w kabinie skrajnie wyczerpanego trzeciego pilota i... martwą resztę załogi. Władze lotniska nie chcą nawet spekulować, co mogło być przyczyną katastrofy.
Pechowi gangsterzy
Alvin Gates był kimś w rodzaju króla kasiarzy w londyńskim City. Specjalizował się w misternie zaplanowanych skokach na banki. Żadne tam strzelaniny przy kasie. Nic z tych rzeczy! Alvin był świetnie wykształconym inżynierem, dlatego preferował raczej metody budowlane. W swojej karierze kilkanaście razy przebijał już stropy lub ściany, przepiłowywał kraty, wypalał lub wysadzał wrota skarbców bankowych. Do jego żelaznego repertuaru należało użycie amatolu, ładunków kumulacyjnych czy ciekłego azotu.
Dokładnie planował każdy skok i choć policja doskonale wiedziała, kto jest sprawcą, nigdy nie wpadł na robocie. Raz zdarzył mu się wyrok za paserstwo - znaleziono u niego przypadkiem trefną sztabkę złota, ale nie było mowy o udowodnieniu sprawstwa. Zapuszkowano go właściwie pro forma.
Przyszedł wreszcie ten dzień, kiedy powinęła mu się noga. Dzień tragiczny dla półświatka Londynu. Alvin Gates wraz z trzema wypróbowanym kumplami postanowił obrobić oddział banku Bradford&Bigley. Plan jak zwykle bez zarzutu rozbił się jednak o pewne drobne przeoczenie. Mankamentu nie dostrzeżono więc zamiast blasku sztabek złota, rabusiów dotknęło śmiertelne zaskoczenie. Można by rzec, że Alvina i spółkę zabiła rutyna