Wiadomo, że latem to najlepiej na festiwal. Błoto, tanie piwo i – delikatnie rzecz ujmując – nieprzystojne zachowania do wtóro ulubionej muzyki… Czegóż chcieć więcej? Ale takie festiwale mogą nieść ze sobą zaskakujące zagrożenia… I jeszcze jakby taka impreza zagrażała środowisku naturalnemu… Ale co począć, jak to środowisko zagraża imprezie?
Na obrzeżach Aten, ale tych w stanie Georgia (która z kolei nie ma nic wspólnego z Gruzją), odbył się w sierpniu zlot miłośników techno i ambientu. Na rozległej farmie, na północ od miasta dziesiątki tysięcy ludzi rozlokowało się w camperach i namiotach, po czym, ruszyło w kierunku trzech scen festiwalowych.
Z początku nic nie zapowiadało tragedii… acz już drugiego dnia atmosfera zaczęła się robić dość… hmmm… niepokojąca. Zaryzykowałbym nawet tezę — jak z horroru. Trzeciego dnia sprawy zaczęły przyjmować obrót iście katastrofalny. A kiedy o osiemnastej zakończył się koncert na środkowej scenie przyroda wreszcie upomniała się o swoje.
Najpierw nie wytrzymała konstrukcja masztów z nagłośnieniem – zbyt obciążona lina zerwała się jak struna, po czym kilkaset kilogramów sprzętu runęło na ziemię. Potem rozpętało się piekło… Dopiero pewien przytomny DJ uratował sytuację, wygrzebując na dysku jakiś zapomniany katalog – jak się okazało z czarnym albumem Metallici.
Groza odeszła – jak przybyła – pobłyskując tęczowymi odblaskami… a karetki zebrały z pola żniwo w postaci rannych.